Tutaj nie trzeba się wykazywać inteligencją czy talentem do nauk ścisłych. Wystarczy być ponadprzeciętnie spostrzegawczym, żeby wypatrzyć co się nie zgadza na tych obrazkach.
Humor jest nieodłącznym elementem życia człowieka, pomagającym odstresować się po wielogodzinnych walkach z barbarzyńcami i kolejnej epidemii malarii. Pomimo tego, że dzisiaj potrafimy wysyłać sondy na koniec Układu Słonecznego i układać pojedyncze atomy w obrazki, tak w przypadku humoru w zasadzie niczym się nie różnimy od starożytnych.
Każda epoka ma swoje lepsze lub gorsze trendy w kinie. Zasada jest
zawsze taka sama – jeśli coś się sprzedaje, trzeba to kopiować
i powielać aż do porzygu. Umiar? A co to takiego? Liczy się hajs i
pełne kina. I tak na przykład w latach 80. królowały mięsne
slashery, w kolejnej dekadzie mieliśmy wysyp wybuchowych
akcyjniaków, a początek XXI wieku to epoka czerstwych komedii
romantycznych. Przyjrzyjmy się więc wyeksploatowanym trendom, które
trawią współczesną kinematografię.
#1. Sequele, które powstają nieco za późno
Jeszcze parę lat
temu prawdziwą zmorą były „rymejki”, czyli branie na warsztat
znakomitych produkcji sprzed lat i robienie na ich kanwie nowych,
odświeżonych, napompowanych większym budżetem, wersji. Problem w
tym, że większość oryginałów, które próbowano „przywracać
do życia” wcale źle się nie zestarzało, a takie dzieła, jak
„Robocop” czy „Pamięć absolutna” absolutnie nie wymagały
nowoczesnych powtórek. Tym bardziej, że nowe wersje tych filmów
wypadały bardzo słabo na tle swoich pierwowzorów.
Obecnie filmowcy
powoli rezygnują z tego trendu i bardziej skłaniają się ku
tworzeniu kolejnych części kinowych hitów sprzed dekad. Najlepiej
takich, w których mogliby zagrać aktorzy znani z oryginałów. O
ile czasem się to udaje całkiem nieźle („Blade Runner 2049”,
„Cobra Kai”), to coraz częściej produkcje te mają smak żenady
obtoczonej panierką nostalgii. Zapyziałe „Terminatory”,
geriatryczne przygody „Rambo”, kiepska niczym ramówka TVP1,
czwarta odsłona „Szklanej Pułapki”? Naprawdę scenarzystom brakuje już pomysłów na nowe historie, że nieświeżym refluksem
odbijają im się pyszne kąski sprzed 30 lat? W najbliższym czasie
zostaniemy uraczeni powrotem „Pogromców Duchów”, Neo z
„Matriksa”, podstarzałych chłopaków z „Top Gun” i (Olaboga!) pozbawionej cycków króliczycy z „Kosmicznego Meczu”.
#2. Rozdygotana kamera i
tysiąc cięć
Jeszcze na początku
XX wieku w Chinach stosowana była wyjątkowo paskudna forma
egzekucji polegająca na przywiązaniu delikwenta do słupa, a
następnie powoli odcinanania mu kolejnych fragmentów ciała. Podczas
wykonywania tzw. kary tysiąca cięć, nieszczęśnik umierał w
okrutnych cierpieniach. Bardzo podobną, aczkolwiek może nieco mniej
bolesną „karę”, serwują nam filmowcy, którzy chcąc do
maksimum podkręcić dynamikę scen akcji, serwują nam misz-masz
jednosekundowych ujęć wykonanych za pomocą rozdygotanej kamery poskładanych w jeden wielki bigos. Po chwili bombardowania takim
roztrzęsionym cholerstwem nie tylko trudno ci ogarnąć, co
właściwie zobaczyłeś, ale i jeszcze kręci ci się w głowie od
natłoku bodźców.
Szkoda, że coraz
częściej odchodzi się od scen akcji kręconych długimi (czasem
wręcz ekstremalnie!) ujęciami, gdzie robotę załatwiała znakomita
choreografia i genialna praca kamery.
#3. Feminizm na siłę
„Bo za mało jest
silnych kobiet w kinie!” - tak feministki tłumaczą irytującą
tendencję obsadzania ról filmowych badassów przedstawicielkami
płci pięknej. Cóż, w czasach kiedy kwestia doboru aktorów nie
była jeszcze sprawą politycznej poprawności, na ekranach królowały
babeczki, które miały większe cojones niż wszyscy kinowi
twardziele razem wzięci. Dość tu wspomnieć o Sarze Connor, Ellen
Ripley, księżniczce Lei, Clarice Starling czy Pannie Młodej z „Kill
Billa”.
Hollywoodzcy
filmowcy, chcąc na siłę dopasować się do panujących obecnie
trendów, dopuszczają się mocno żenujących zabiegów zmiany płci
bohaterów znanych franczyz („Pogromcy duchów” z 2016 roku),
albo wręcz tworzą produkcje mocno naszpikowane łopatologicznym
przekazem o równości płci. Prawdziwą perełką na tym polu jest
ostatnia odsłona przygód Wonder Woman, w której to świat
przedstawiony przez reżyserkę Patty Jenkins pełen jest
szowinistycznych sukinsynów, zboczeńców i obślizgłych dupków,
zaś kobiety to zahukane ofiary patriarchalnego porządku, bezgłośnie
godzące się na bycie ofiarami tej wielkiej, dziejowej
niesprawiedliwości. Oczywiście tytułowa bohaterka to symbol
bolesnego wpierdolu wycelowanego wprost w mosznę przedstawicieli
wszechobecnej „kultury gwałtu”…
#4. Dłużyzny
Półtorej godziny,
dwie – maks. Do tego 10 minut reklam przed seansem i finito. Tak
było ongiś. Cóż, dziś idąc do kina trzeba się liczyć z tym,
że seans przeciągnie się do 250 minut, a proces promowania całego
spektrum towarów, bez których życie nie ma sensu, trwać będzie
niecałą godzinę. Ja rozumiem, że wielki Martin ma pełne prawo
zrobić z „Irlandczyka” film ciągnący się w nieskończoność.
Jemu wolno i kropka, ale kompletnie nie kumam sensu rozwlekania do
trzech godzin seansu produkcji o inteligentnych pojazdach mechanicznych, co to
zamieniają się w gigantyczne, gadające roboty, albo robienia z
historii faceta przebranego za uszatego, latającego ssaka dzieła,
które zasługuje na 4 godziny cennego czasu widza. Więcej nie
zawsze znaczy lepiej!
Mój kolega-szur
twierdzi, że przeciągnięte, pełne dłużyzn seanse to globalny
spisek producentów coli i popcornu, którzy zwietrzyli sposób na
wyciągnięcie z kieszeni kinomanów dodatkowego hajsu. W sumie –
ma to sens!
#5. Produkcje
superbohaterskie
Jeszcze nigdy kino
nie zostało zalane tak dużą liczbą koksów w spandeksie, którzy
ratują świat przed innymi, obdarzonymi nadludzkimi mocami,
dziwakami. Obecnie co drugi blockbuster to kolejny twór ze stajni
Marvela, DC, albo innego komiksowego potentata. Nie oznacza to
oczywiście, że produkcje te są gniotami. Nic z tych rzeczy! Wręcz
przeciwnie – jest tu sporo perełek, jak chociażby „Thor:
Ragnarok” w reżyserii Taiki Waititiego.
Problem w tym, że ilość
powstających niczym grzyby po deszczu, kolejnych superbohaterskich
filmów, a ostatnio też i seriali, sprawia, że widz czuje się
wręcz gwałcony przez fruwających palantów w pelerynach i naprawdę
tęskni za czasami, kiedy premiera dzieła opartego na komiksie była
wielkim wydarzeniem, a nie chlebem powszednim.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą